Dzisiaj, na stronie gazeta.pl pojawiła się informacja o “rowerzyście”, który nie dość że na chodniku potrącił kobietę, to jeszcze tak niefortunnie upadł, że sam w tym wypadku zginął.
Jak to było?
Już sam fakt potrącenia przez rowerzystę kobiety na chodniku wskazuje, że rowerzysta nie był bez winy, ale zagłębiając się w artykuł dowiadujemy się kolejnych ciekawostek.
Po pierwsze ten rower okazał się być rowerem elektrycznym, ale tylko z nazwy. Silnik, który w nim był zamontowany, pozwalał rozpędzić się do 97km/h. To na tyle dużo, że taki pojazd nie może się nazywać, ani rowerem elektrycznym, ani nawet motorowerem. Powinien mieć przegląd, tablicę rejestracyjną i poruszać się wyłącznie po drodze – nie wolno mu wjeżdżać ani na ścieżki rowerowe, ani tym bardziej na chodniki.
Nigdzie w artykule nie ma zdjęcia tego “roweru”, ale po tym opisie możemy się domyślać, że to albo była amatorska przeróbka, albo coś co nie miało blokady prędkości, bo nikt się tym nie przejmował.
W dalszej części artykułu dowiadujemy się jeszcze, że osoba która tym czymś kierowała nie dość, że wcześniej straciła prawo jazdy, to jeszcze miała ponad 2 promile alkoholu we krwi. Nie wygląda to korzystnie dla sprawcy wypadku, ale daje nam jako-takie pojęcie o tym, jak faktycznie wyglądała sytuacja. Nie był to żaden rowerzysta, tylko człowiek w 100% nieodpowiedzialny, który do tego jeździł pojazdem, którym zgodnie z przepisami jeździć nie można.
Rower elektryczny
Przy okazji całej sytuacji, warto zadać sobie pytanie co to jest ten rower elektryczny. Otóż jest to taki sam pojazd, jak zwykły rower – ma takie same koła, kierownicę i pedały, jedyną różnicą jest zamontowany silnik.
Nie może to być jednak dowolny silnik. Jego maksymalna moc, to 250W, a maksymalna prędkość do jakiej silnik może “pomagać”, to 25km/h.
Oznacza to, że po osiągnięciu tej prędkości silnik ma utrzymywać tą prędkość. Jeśli ktoś chce jechać szybciej, to oczywiście może, ale musi to zrobić za pomocą swoich nóg, a nie silnika.
Jak pokazuje sytuacja z artykułu, takie zabezpieczenia to nie jest tylko widzimisię kogoś, kto formułował te przepisy, ale kwestia bezpieczeństwa wszystkich uczestników ruchu.
Gdyby sprawca wypadku nie jechał tak szybko, miałby większe szanse na przeżycie, a poszkodowana kobieta nie skończyłaby ze złamaniami.